- Czemu wy? -zapytałam.
-Siostra Ino jest matką małego. - głos mu lekko zadrgał - A ja jej pomagam bo Anna nie może się pozbierać i zająć Tenshim. - Odpowiedział zwięźle. Nie dopytywałam się dalej wiedząc że jest to ciężki temat dla niego.
- Musi być wam ciężko. - Maluch wyciągnął rączki w moja stronę, zgarnęłam go i posadziłam na kolanach. Przytuliłam go do siebie. Poczułam jak Shikamaru dziwnie mi się przygląda. Tenshi położył swoją mała główkę na mojej piersi i zamknął swoje małe oczka. Kołysałam go delikatnie śpiewając moją ukochaną kołysankę.
kołysanka.
Poczułam jak po moim policzku wędruje samotna łza, która nagle została starta. Spojrzałam w górę. Obok mnie kucał czarnowłosy. Uśmiechnęłam się delikatnie do niego. Wstałam i zaniosłam śpiącego malucha do jego pokoju.Wracając do salonu mój wzrok padł na zdjęcie. Stał na nim Shikamaru a obok niego czarnowłosa kobieta która była obejmowana przez przystojnego mężczyznę. po prawej stała blondynka w ramionach trzymała zawiniątko z maluchem którym mógł być Tenshi. Za ich plecami widniał stary budynek. Wydawał mi się znajomy. Niestety nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej. Nagle drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie. W nich stanęła blondwłosa wściekła piękność. Zrzuciła z nóg swoje buty i mrucząc coś pod nosem minęła mnie i weszła do salonu.
- Wywalili mnie. - powiedziała, opadła na fotel i popatrzyła załamana na Shikamaru. - I co ja zrobię?
- Ale jak to? Czemu?
- Zamykają naszą kwiaciarnię, stanie tam teraz jakiś spożywczak podobnież. - zauważyłam że Shika zacisnął pięści. - Niedługo trzeba zapłacić czynsz. - wyszeptała dziewczyna. Chłopak kiwnął głową i wstał.
- Postaram się coś załatwić. A teraz muszę już iść. Chodź Temari. - Wyszliśmy na dwór. W ręce chłopaka pojawił się papieros. Skrzywiłam się. On widząc moją minę, wzruszył tylko ramionami i poszedł w stronę mojego domu. Westchnęłam niezadowolona lecz udałam się za nim.
- Jak już musisz palić to przynajmniej byś poczęstował.
- Palenie jest szkodliwe.
- No co ty nie powiesz. To po co sam się trujesz?
- Upierdliwa jesteś.
- Że co proszę?! - Stanęłam w miejscu. - Ty... ty... ah...
- Co, mowę odebrało?
- Po prostu nigdy nie umiałam rozmawiać z małymi beksami. To nie mój poziom.
- No tak twoim poziomem są dziewczynki z depresją bo zgubiły swoją maskarę. - Nie wytrzymałam, uderzyłam go otwartą dłonią w policzek. Odwróciłam się napięcie i poszłam w przeciwnym kierunku.
- Dupek, idiota... - mruczałam pod nosem. - Po co ja w ogóle z nim poszłam. Wiedziałam że tak będzie. Idiota. Wiedziałam. Dupek.
- Kogo aż tak kochasz? - usłyszałam rozbawiony ton. Obejrzałam się na boki. Obok mnie szedł Maikeru. Zdziwiłam się widząc go. Był ostatnią osoba o której bym pomyślała że się w jakiś sposób jeszcze spotkamy.
- Nie twoja zakichana sprawa, spadaj stąd! - krzyknęłam w jego stronę.
- Uuu, ktoś ma zły dzień.
- A ty co tu jeszcze robisz? Spieprzaj! - Szybkim krokiem zmierzałam w bliżej nie określonym kierunku. Byłam wściekła i miałam gdzieś czy go zraniłam swoim zachowaniem. Parłam przed siebie nie zważając na nic. Nagle znalazłam się w jakimś parku, rozejrzałam się dookoła. Nigdy jeszcze tu nie byłam. Niedaleko miejsca gdzie stałam ujrzałam rozłożystą wierzbę płaczącą a pod nią ławeczkę z siedzącą na niej staruszka. Kobieta patrzyła w moim kierunku. Sprawiała wrażenie sympatycznej, ubrana w letnią brzoskwiniową sukieneczkę, uśmiechała się do mnie. Po plecach przeszły mi dreszcze. Nie było to nieprzyjemna wrażenie wręcz przeciwnie. Czułam że wyzwalają mnie z całej złości jaką czułam przed chwilą. Podeszłam do niej niepewnie.
- Dzień dobry. - powiedziałam uprzejmie.
- Dzień dobry. Jak masz na imię słoneczko?
- Temari.
- Miło mi cię poznać. Może usiądziesz? - poklepała miejsce obok. Kiwnęłam głową na zgodę. - Co taka śliczna dziewczynka robi tutaj?
- Odrywa się do rzeczywistości. - powiedziałam patrząc w dal.
- Tak to idealne miejsce na tą czynność. Usiąść i zapomnieć że jest coś innego. Patrzeć na innych którzy też przychodzą by pobyć chwilę w ciszy, samotni. A wierzysz w moja droga w cichych towarzyszy zwanych duchami?
- Nie wiem nie zastanawiałam się nad tym ale chyba tak.
- Też wierze że istnieją. Może nawet siedzą obok nas i słuchają tą rozmowę zamyślone. Może to one sprawiają że jeszcze nie zwariowaliśmy. - uśmiechnęłam się do tej myśli. - Czekają obok by wesprzeć w naszej wędrówce a pod koniec zaprowadzić dalej do lepszego świata. Pamiętam jak kiedyś sama chodziłam po tym parku z nadzieją, że jak wrócę wszystko będzie inaczej. Usiadłam na tamtym kamieniu. - wskazała mi płaski kamień położony blisko jeziorka. - Rzucałam kamieniami w wodę. Wtedy poczułam dziwne mrowienie, spojrzałam na dłoń jednak nic tam nie było. Obejrzałam się dookoła. Niedaleko mnie stał młodzieniec, patrzył na mnie. Tak poznałam mojego Shino. Pewnie teraz zastanawiasz się co robisz tutaj ze starą wariatką. - zaśmiała się. - Po wielu latach zrozumiałam że to nie był przypadek. Byłam wtedy zbyt zajęta przeszłością by spojrzeć w przyszłość. Może to mój anioł stróż zadziałał bym w końcu była szczęśliwa? Nie warto żyć przeszłością, trzeba iść w przód. Jeśli nie dla siebie to dla swojego towarzysza który chodź niewidzialny przeżywa twoje uczucia jak swoje. A teraz sio mi stąd, jesteś za młoda by martwić się, to źle wpływa na urodę. - uśmiechnęłam się, pożegnałam i pobiegłam z nową energią w dal. Obróciłam się by pomachać kobiecie na pożegnanie lecz jej już tam nie było. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam do domu.
Jak w końcu dotarłam do domu, słońce już się chowało. Zapukałam lecz nikt nie otwierał, westchnęłam i zaczęłam poszukiwania zapasowego klucza. Dom stał pusty. Zastanawiałam się gdzie są chłopcy. Irytowało mnie to że nie mówią mi wielu rzeczy. Spoglądali tylko na mnie z troską i szeptali między sobą. Może miałam ostatnio ciężki okres, może nie potrafiłam sobie poradzić ze stratą mojego młodszego brata ale gdy odtrącali mnie czułam się tak jak w domu cioci. Nienawidziłam tamtego miejsca, nie chciałam i znienawidzić i to ostatnie miejsce gdzie czułam się bezpieczna i szczęśliwa. Odepchnęłam od siebie natrętne uczucie samotności i zabrałam się do roboty. Zjadłam kanapki, wzięłam pierwszą lepszą książkę, lampkę i wyszłam na taras. Na niebie lśniło wiele gwiazd. Zapatrzyłam się w nie. Nagle jedna z nich poszybowała w dół. Zamknęłam oczy pragnąc by moje najskrytsze marzenie jakimś cudem się spełniło.
Obudziłam się rano i pierwsze co poczułam to obezwładniający ból. Syknęłam cicho. Lekko poruszałam głową, myślałam że umrę. W tej chwili dobiegł mnie śmiech. Otworzyłam oczy i napotkałam mojego brata.
- Czego? - warknęłam wściekła na jego i w małej części na siebie.
- Chciałem zobaczyć twoją minę jak się obudzisz.
- Uważasz że to śmieszne?! - Kankuro udawał że się zamyślił.
- Tak, uważam że twoja głupota jest śmieszna.
- Nie jestem głupia, ale za to ty jesteś. Nie przeszło ci przez myśl żeby mnie obudzić? - wzruszył ramionami. Podniosłam się z niewygodnego siedzenia w którym wczoraj zasnęłam czekając na brata i Sasuke. Posłałam mu pełne złości spojrzenie i z pełną gracją na jaką było mnie stać opuściłam taras. Weszłam do łazienki z zamiarem szybkiego mycia lecz gdy ujrzałam wannę zapragnęłam długiej odprężającej kąpieli. Rozpuściłam włosy i nalałam do wanny mojego ulubionego płynu o zapachu kiwi. Po godzinnej kąpieli z turbanem na głowie poszłam przygotyować sobie śniadanie. W kuchni zastałam Sasuke.
- Hej. Gdzie byliście wczoraj?
- Tu i tam. - powiedział zagadkowo. Przewróciłam oczami.
- A tak dokładniej?
- Siora! - w kuchni pojawił się Kankuro. Zabrał mi ręcznik i ze śmiechem uciekł zanim zdołałam go walnąć. Naburmuszona skierowałam wzrok na czarnowłosego.
- Wracając do tematu. Gdzie?
- Nie ważne. - powiedział oschle. Zdziwiłam się, nigdy przy mnie nie używał tego tonu. Usłyszałam jak brat wierci się na krześle.
- Nie to nie. - warknęłam w jego stronę. Zabrałam sok jabłkowy i wyszłam zostawiając ich samych. Miałam serdecznie dość tych ich tajemnic. Nie byłam dzieckiem. Uciekłam bo właśnie przez to nie umiałam zwyczajnie żyć. Pokręciłam głową by odepchnąć od siebie złe myśli. Poczesałam włosy w kucyki, zgarnęłam starą piłkę i wybiegłam z domu.
Piłka ze świstem wylądowała w bramce. Otarłam pot z czoła. Opadłam na piasek boiska. Nagle usłyszałam kroki. Obejrzałam się za siebie. W moją stronę szedł Maikeru. Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się czego on chce. Przystanął metr przede mną.
- Zanim podejdę, dziś masz lepszy humor czy tak jak wczoraj od razu mam spieprzać?
- Jeśli będziesz grzeczny to może dziś nie oberwiesz.
- Jaka ulga. - Uśmiechnęłam się do niego. Usiadł obok mnie i zapatrzył się w dal. Obserwowałam go po cichu. Czułam że ogarnia mnie spokój. Nie musiał nic mówić. Wystarczyło mi to że przyszedł. Nie wiem ile tak siedzieliśmy, gdy ktoś zawołam moje imię. Rozejrzałam się dookoła i go zobaczyłam. Szedł do nas szybko z zaciętą miną. Poderwałam się do pionu. Po minie mojego towarzysza widać było od razu że nie pała sympatią do osoby która była już bardzo blisko nas. Sfrustrowana zaczęłam iść w stronę Shikamaru. Mimowolnie zacisnęłam pięści. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Widziałam że zacisnął szczękę a w jego oczach ujrzałam wściekłość.
- Czego chcesz? - powiedziałam próbując opanować swoją złość.
-Idziemy. - wysyczał i złapał mnie za nadgarstek. Próbowałam się wyrwać jednak byłam za słaba. Czułam się bezradna, popatrzyłam z błaganiem na Maikeru. Jednak on na mnie nie patrzył tylko na Shikamaru.
- Nie przywitasz się nawet? - Zawołał za nami. Czarnowłosy słysząc jego głos spiął się i przyśpieszył. Poczułam ból w nadgarstku, syknęłam cicho. - No tak, zapomniałem z jakim tchórzem mam do czynienia. - usłyszałam jego śmiech. - Ona w końcu i tak się dowie.
- Po moim trupie.
- To da się załatwić. - Wpadłam na plecy chłopaka który bez ostrzeżenia się zatrzymał. - Z nami miała by większe szanse, wiecie o tym dobrze.
- Mylisz się. - przysłuchiwałam się tej dziwnej wymianie zdań z niepokojem.
- O czym wy rozmawiacie? - zapytałam poddenerwowana.
- O...
- Nie waż się! - krzyknął Shikamaru przerywając Maikeru. Poczułam że do oczu cisną mi się łzy. Pokręciłam głową, korzystając z nieuwagi czarnowłosego wyrwałam mu swoją rękę i pobiegłam z dala od nich. Z dala od rozgoryczenia, smutku i bezradności które znów zawitały w moim wymęczonym, słabym sercu. Biegłam przed siebie nie patrząc. Przechodnie klęli na mnie a ja nie zważając na nich biegła w miejsce gdzie łatwo się oderwać. Stanęłam przed wejściem do parku, otarłam łzę która bez mojego pozwolenia płynęła po policzku. Podniosłam głowę do góry i weszłam do środka zamykając rzeczywistość w szufladce by chodź na te pięć minut nie zawracała mi głowy. Na ławeczce pod wierzbą nikt nie siedział. Rozczarowanie było bolesne. Nadzieja rozbiła się o ostre krawędzie skał zwanych rzeczywistości która bez wyrzutów sumienia uciekła ze swojego więzienia. Uczucia uderzyły w moje serce. Zachwiałam się pod wpływem bólu który rozdzierał moją duszę. Jakimś cudem poczułam ciarki przechodzące po moim ciele. Skupiłam się na tym nieznanym uczuciu które nagle zawitało we mnie, rozchodząc się sprawiało że powoli odzyskiwałam władzę nad ciałem.
- Co ty robisz dziewczyno! - usłyszałam głos oburzonej staruszki. Otworzyłam oczy, stała przede mną z założonymi rękami. - Jeśli nie weźmiesz się w garść to nikt nie będzie cię szanował! - Zamknęłam oczy załamana. Nagle poczułam pieczenie policzka, rozwarłam oczy w niedowierzaniu. - Patrz jak do ciebie mówię! Jesteś niedorajdą która nie umie stanąć na własnych nogach i zmierzyć się ze światem. Co się stało z tobą?! Pytam!
-Umarłam razem z nim. - powiedziałam spokojnie próbując zapanować na głosem by nie zadrżał zdradzając mojego rozżalenia.
- Chcesz znów oberwać?! Stoisz tu przede mną co jest niepodważalnym dowodem że żyjesz i będziesz żyć! Słonko, - zdziwiłam się gdy odezwała się do mnie z opanowaniem. - będziesz żyć bo trak jest ci na razie pisane, jednak to od ciebie zależy jak do tego życia podejdziesz. Możesz tak jak zawsze uciekać chroniąc siebie lub zmierzyć się ze wszystkim tak jak na prawdziwą kobietę przystało.
- Ale ja próbowałam.
- Nie, nie próbowałaś. Walcz kochanie, walcz bo życie jest tego warte. Walcz dla siebie i innych i pamiętaj nie jesteś nigdy sama. Wystarczy się dobrze rozejrzeć a ujrzysz wiele dusz które cie kochają. Pokaż że nie jesteś małą beksa, też czasem masz pazurki. - uśmiechnęła się promiennie. Wyciągnęła do mnie dłoń pomagając mi wstać mi z ziemi. Na jej dłoni zalśnił pierścionek z małym diamencikiem. Otarła mi łzy i popchnęła w stronę wyjścia z parku. Obróciłam się by jeszcze raz na nią spojrzeć jednak jej już nie było tak jak się spodziewałam.
- Dziękuję... babciu. - wyszeptałam w przestworza. Szłam powoli w stronę mojego domu myśląc nad moim poplątanym życiem. Parę rzeczy było pewnych. Po pierwsze chłopcy mają przede mną tajęmnicę której nie chcą mi powiedzieć. Po drugie znalazłam nareszcie siłę by zmierzyć się z tym jeszcze nieznanym i tym już dobrze znanym. Po trzecie duchy naprawdę istnieją.
Obudziłam się w nocy. Zerknęłam na zegarek który wskazywał że jest po drugiej. Nie mogłam sobie przypomnieć snu który mnie obudził. Poczułam powiew wiatru z otwartego okna. Założyłam niebieski puszysty sweterek który wisiał na oparciu krzesła i wyszłam na balkon. Przy samochodzie na podjeździe zauważyłam poruszenie. Patrzyłam z napięciem w tamto miejsce jednak nic nie widziałam podejrzanego. Nagle usłyszałam że drzwi na taras się otwierają. Doleciał do mnie śmiech i zapach papierosów. Wychyliłam się by zerknąć na dół. Dojrzałam tylko czerwoną kropkę która musiała być papierosem. Ktoś westchnął, rzucił papieros i wyszedł na dwór zamykając drzwi. Schowałam się by mnie nie zauważył. Usłyszałam jak serce mi przyspiesza. Czarna postać usiadła na krawędzi basenu. Światło odbijane przez księżyc oświetliło go. Poczułam jak po moim karku przechadzają się mrówki. Przełknęłam ślinę. Raz kozie śmierć. Nie chciałam wpaść na kogoś przez przypadek przechodząc przez dom. Usiadłam na barierce, przerzuciłam nogi na drugą stronę. Do ziemi nie było daleko, mój pokój był na pierwszym piętrze. Odbiłam się i bez problemu zeskoczyłam na dół. Shikamaru odwrócił się. Jednak szybko stracił zainteresowanie widząc mnie. Wyciągnął następnego papierosa. Zapalił go jednak nie dane było mu skosztować go. Zaciągnęłam się nie zważając na protesty czarnowłosego.
- Oddawaj ty upierdliwa kobieto.
- Jak na upierdliwą kobietę przystało nie oddam ci go. Co ty tutaj robisz?
- Nie twoja sprawa. - powiedział zapalając papierosa dla siebie. - A czemu ty tu przyszłaś?
- Nie twoja sprawa. - przedrzeźniałam go. Uśmiechnął się pod nosem.
- Ale to kłopotliwe.
- Przynajmniej w jednym się zgadzamy, bekso.
- Długo już znasz się z Maikeru?
- Nie. Parę razy natknęliśmy się na siebie. A co?
- Nie powinnaś spotykać się z nim. - powiedział po chwili ciszy. Spojrzałam na niego zbulwersowana.
- Nie będziesz mi mówił z kim mam się spotykać!
- Tak będzie lepiej dla ciebie.
- Niby czemu się tak o mnie boisz? Nie jestem nikim dla ciebie. Sasuke cię na mnie nasłał? Przyznaj się ile ci dał?
- Wybacz ale nie masz racji.
- To się odczep od mojego życia. Nie jestem dzieckiem! Maikeru jest moim przyjacielem! - gdy to wykrzyknęłam moje serce zabiło szybciej. - Umiem sama sobie poradzić.
- Jakoś ostatnio nie wykazywałaś się tą dorosłością. - zadrwił. Zacisnełam pieści.
- To i tak nie zmienia tego że to moje życie i moje decyzje.
- Ale twoje decyzje dotyczą...
- Nie wpieprzaj mnie w wyrzuty sumienia! Bo niby ty jesteś chodzący ideał.
- Nie chcę się przechwalać.
- Idiota.
- Spójrz na to z innej strony.
- Nie mam zamiaru!
- Jesteś gorsza od mojej matki! - Pierwszy raz podniósł na mnie głos, to mnie aż tak zmieszało że nie umiałam mu przerwać. - On nie jest dobry! Znam go już bardzo długo i wiem do czego jest zdolny. Po prostu boje się że on zniszczy cię do końca, nie rozumiesz?
- Rozumiem. - wyszeptałam. Wstałam i skierowałam się w stronę wejścia do domu.
- Czekaj! - zawołał za mną Shikamaru.
- Nie.
- No nie obrażaj się!
- Będę się obrażać kiedy będę chciała.
- Jak dziecko!
- I zajebiście mi z tym!
- To przynajmniej przyzwyczaj się że od dziś nie odpędzisz mnie od siebie. Mam doświadczenie w zajmowaniu się rozpieszczonymi bachorami.
- Czemu nie chcesz się ode mnie odwalić? - odwróciłam się i prawie wpadłam na niego. Dzieliło nas z pięć centymetrów. Otulił mnie jego zapach. Podniosłam głowę by spojrzeć na jego twarz. Stał tak blisko że widziałam jak w jego oczach czai się coś czego sama nie pojmowałam.
- Ale to upierdliwe.
- Sam jesteś upierdliwy. - wysyczałam w jego stronę. Nie umiałam oderwać oczy od niego. Serce zaczęło mi bić szybciej. - I cham który najwyraźniej nie ma swojego życia. - powiedziałam ale już bez takiego uporu z jakim chciałam. Nagle do mojego serca wkradł się obezwładniający strach. Zrobiłam krok do tyłu, przerywając tą chwilę. Odkręciłam się napięcie i weszłam do domu.
- I tak nie odpuszczę! - były to ostatnie słowa jakie usłyszałam tego dnia.
Jejku, dopiero teraz zorientowałam się że nie napisałam nic od czerwca i mam wyrzuty sumienia :( Ale najpierw kolonia a później nawet chwili dla siebie nie miałam, a nawet jak miałam to byłam tak padnięta że nic nie potrafiłam wymyślić. Więc jest to coś. Mam nadzieję że chodź trochę wam się spodoba. Przepraszam za błędy.